Elektrowni jądrowych nie uda się wybudować bez „kontrolowanej imigracji”

13 godzin temu
Zdjęcie: Wizualizacja elektrowni jądrowej Sizewell C. Fot. mat. prac.


W energetyce jądrowej brakuje wykwalifikowanych pracowników

Wielka Brytania walczy deficytem wykwalifikowanych pracowników, więc w niektórych specjalistycznych branżach, takich jak energetyka jądrowa, potrzebna jest "kontrolowana imigracja" - stwierdził jeden ze związkowych liderów na łamach "Financial Times".

Mike Clancy, cytowany przez dziennik, od kilkunastu pełni funkcję sekretarza generalnego związku zawodowego Prospect, skupiającego blisko 160 tys. inżynierów, naukowców i przedstawicieli zawodów technicznych z sektora publicznego oraz prywatnego.

Clancy ocenił, iż Wielka Brytania nie będzie w stanie przeprowadzić transformacji energetycznej, w tym wybudować nowych elektrowni jądrowych, jeżeli nie będzie otwarta na wykwalifikowanych imigrantów.

Według związkowego lidera, do 2030 r. inwestycje w energetyce wymagają pozyskania 150 tys. nowych pracowników - również po to, aby zastąpić starzejące się kadry. Jednocześnie rząd zapowiada duże nakłady na obronność, które mają sięgnąć 3 proc. PKB. To oznacza, iż energetyka i sektor obronny w wielu przypadkach będą rywalizować o te same kadry na wydrenowanym z fachowców rynku pracy.

Mike Clancy, jak podkreśla "Financial Times", zwraca uwagę na tę kwestię w czasie, gdy brytyjski rząd skompletował kilkanaście miliardów funtów na projekt elektrowni jądrowej Sizewell C o mocy ponad 3 GW. Jej budowa będzie wymagała 10 tys. pracowników.

Szef związku Prospect zaznacza również, iż wiele specjalistycznych obszarów rynku pracy było bardzo międzynarodowych przez Brexitem. Poza wyjściem Wielkiej Brytanii z UE niekorzystnie na pozyskiwanie wykwalifikowanych pracowników zagranicznych wpływają przepisy wizowe, wprowadzone w czasie rządów Partii Konserwatywnej. W efekcie rekrutacja jest trudniejsza i droższa.

Clancy ocenia, iż przygotowywane przez rządzącą w tej chwili Partię Pracy zmiany w polityce wizowej dla wykwalifikowanych pracowników mogą pozwolić na zwiększenie atrakcyjności Wielkiej Brytanii dla zagranicznych fachowców.

Jednocześnie związkowiec podkreśla, iż rząd musi położyć odpowiedni nacisk na komunikację z brytyjskim społeczeństwem. Chodzi o to, aby przekonać je o tym, iż inwestycje w kluczową infrastrukturę leżą w interesie kraju i jego obywateli. Ich realizacja nie będzie jednak możliwa bez okresowej, kontrolowanej imigracji pracowników - zwłaszcza w przypadku specjalistycznych zawodów.

Walka na oskarżenia po blackoucie w Hiszpanii

Choć minęło już przeszło półtora miesiąca od blackoutu w Hiszpanii, to wciąż nie wskazano jego przyczyn. Niezależnie od tego Red Eléctrica, operator sieci przesyłowej, a także największe grupy energetyczne wzajemnie obarczają się potencjalną odpowiedzialnością odcięcie Półwyspu Iberyjskiego od energii elektrycznej - podkreśla "Financial Times".

Red Eléctrica, jak wskazuje dziennik, zgłaszała w ostatnich dniach swoje zastrzeżenia wobec grup energetycznych do Sary Aagesen, hiszpańskiej minister ds. energii i środowiska.

Zdaniem operatora mają one wykazywać niechęć do udostępniania danych, co uzasadniają ich poufnością. To natomiast może spowodować dalsze opóźnienie prac nad wyjaśnieniem przyczyn i okoliczności blackoutu, do którego doszło pod koniec kwietnia.

Jednak już w maju Beatriz Corredor, szefowa Red Eléctrica, stwierdziła, iż niektóre duże elektrownie gazowe, jądrowe i wodne miały pracować nieprawidłowo, przez co nie pomagały w stabilizowaniu napięcia w sieci elektroenergetycznej tuż przed awarią. Ponadto Corredor zapewniła, iż sieć kontrolowana przez operatora systemu przesyłowego nie zawiodła, w ten sposób próbując odsunąć odpowiedzialność w kierunku operatorów sieci dystrybucyjnych.

Szefowa Red Eléctrica odrzuciła też sugestie, według których do blackoutu mógł doprowadzić zbyt duży udział OZE w miksie energetycznym względem źródeł konwencjonalnych z klasycznymi turbinami. Mimo dominującego udziału źródeł odnawialnych inercja w systemie miała być wystarczająca. Corredor wykluczyła też cyberatak.

"Financial Times" cytuje też wypowiedzi, których udzielił Mario Ruiz-Tagle, szef koncernu Iberdrola w Hiszpanii, jednej z największych globalnych grup energetycznych. Ruiz-Tagle stanął na pierwszej linii obrony grupy przed oskarżeniami operatora systemu przesyłowego.

Wskazał on, iż sieci zarządzane przez Red Eléctrica notowały przekroczenia napięcia już na kilka dni przed blackoutem. Ruiz-Tagle zapewnił również, iż Iberdrola zawsze przestrzegała zasad związanych z ruchem i eksploatacją sieci - również tych ustalonych przez Red Eléctrica, czyli podmiot ostatecznie odpowiedzialny za to, aby w kraju nie zabrakło energii.

Bardziej dyplomatycznie o blackoucie wypowiada się Miguel Stilwell d’Andrade, dyrektor generalny portugalskiego EDP. Jego zdaniem z blackoutu trzeba wyciągnąć naukę, a Hiszpania potrzebuje przede wszystkim więcej połączeń systemowych z Francją, inwestycji w magazyny energii oraz najlepszych technologii do zarządzania siecią elektroenergetyczną.

Fala bankructw w amerykańskiej fotowoltaice

Bankructwa dwóch dużych firm fotowoltaicznych pokazują, iż amerykański sektor czystych technologii balansuje na krawędzi. Wpływ na to mają zarówno czynniki finansowe, jak polityka handlowa Donalda Trumpa i jego niechęć do OZE - wskazuje Bloomberg.

Agencja odnosi się do losów firm Sunnova Energy International oraz Solar Mosaic. Pierwsza ze spółek specjalizuje się w realizacji instalacji fotowoltaicznych, głównie dla gospodarstw domowych. Natomiast działalność drugiej koncentruje się na kredytowaniu inwestycji w dachową fotowoltaikę. Obie firmy w czerwcu złożyły wnioski o ochronę przed wierzycielami.

Perspektywy dla instalacji prosumenckich nie należą do zbyt optymistycznych, gdyż administracja Donalda Trumpa oraz Republikanie chcą wycofać ulgi podatkowe dla fotowoltaiki, które wprowadzono w czasie prezydentury Joe Bidena.

Według analityków wycofanie dotychczasowego wsparcia może mieć katastrofalny wpływ dla energetyki słonecznej w USA. Związane z tym obawy już mają efekt mrożący dla uruchamiania nowych inwestycji, a jeżeli Trump i Republikanie spełnią swoje zapowiedzi, to prawdopodobnie ruszy lawina kolejnych upadłości.

Bloomberg zaznacza jednak, iż problemy Sunnova zaczęły się jeszcze przed objęciem władzy przed Trumpa. W przeszłości grupa systematycznie się zadłużała, aby pozyskać kapitał na rynkową ekspansję. Z czasem, w okresach słabszej koniunktury, zaczęły się jednak pojawiać się trudności ze spłatą zobowiązań. Wpływ na to miało m.in. obcięcie stanowych dotacji dla fotowoltaiki w Kalifornii oraz wysokie stopy procentowe.

Jednocześnie podjęte działania naprawcze, które miały przynieść obniżenie kosztów działalności i poprawę płynności finansowej, nie dały oczekiwanych rezultatów. Pogarszająca się kondycja firmy, pikujący kurs giełdowy oraz negatywne prognozy dla branży sprawiały, iż dostawcy i kredytodawcy mieli coraz mniej cierpliwości. W tej sytuacji Sunnova mogła więc już tylko starać się o ochronę przed wierzycielami.

Cytowany przez agencję Joe Osha, analityk w Guggenheim Securities, stwierdził, iż w modelowym ujęciu działalność instalatorów dachowej fotowoltaiki opiera się na umiejętności pozyskiwania kapitału i sprawnym generowaniu strumienia gotówki - tak, aby zadowolić kredytodawców, a jednocześnie mieć pieniądze na rozwój biznesu.

Jeśli w tym modelu coś zaczyna się zacinać, to gwałtownie mogą pojawić się problemy. Dlatego w ciągu ostatnich kilku latach do dużych bankructw w amerykańskim sektorze fotowoltaicznym już dochodziło, m.in. w przypadku takich firm jak SunPower Corp., czy choćby SolarCity, w którą zainwestowała Tesla.

Politycy śnią o przemysłowej samowystarczalności

Na całym świecie politycy są zafascynowani fabrykami, bo w rodzimej produkcji upatrują sposobu na zapewnienie licznych i dobrze płatnych miejsc pracy. Jednak ich wizja jest błędna, a sny o przemysłowej samowystarczalności nie są receptą na konkurowanie z produkcyjną potęgą Chin - stwierdza "The Economist".

Tygodnik podkreśla, iż tą błędną fascynacją żyje nie tylko Donald Trump, który do USA chciałby sprowadzić całą produkcję, jak opuściła kraj w czasie globalizacji. Dotacjami inwestycje chcą przyciągać rządy od Wielkiej Brytanii i Niemiec oraz innych państw Europy po Indie czy Indonezję. W ten sposób liczą, iż uda im się stworzyć, utrzymać lub przynajmniej nie utracić miejsc pracy w przemyśle.

Tymczasem globalnie miejsc pracy w fabrykach ubywa mimo rosnącej produkcji, za czym stoją coraz bardziej wyspecjalizowane procesy przemysłowe oraz robotyzacja. w tej chwili przemysł zapewnia globalnie o 20 mln mniej miejsc pracy niż w 2013 r. co oznacza spadek o 6 proc. Jednocześnie produkcja wzrosła o 5 proc. Oznacza to, iż w skali świata miejsc pracy w przemyśle ubywa - zwłaszcza tych mało wyspecjalizowanych.

"The Economist" podkreśla, iż politycy błędnie postrzegają produkcję jako warunek wzrostu gospodarczego. Narendra Modi chciałby udział przemysłu w indyjskim PKB zwiększyć z 15 do 25 proc., choć dotychczasowy udział nie przeszkodził tamtejszej gospodarce w osiągnięciu imponującego wzrostu.

Natomiast Chiny, które są "fabryką świata", notowały w ostatnich latach słabszy od oczekiwanego wzrost gospodarczy - choćby mając dominację w produkcji technologii związanych z energią odnawialną i elektromobilnością.

Tygodnik zwraca uwagę, iż choćby Chiny nie uniknęły spadku miejsc pracy w fabrykach. Jednak po latach szybkiego wzrostu Państwo Środka ma w tej chwili ogromny rynek krajowy, który wspiera tamtejszych producentów w dalszym rozwoju technologii i innowacji. Dlatego sposobem na rywalizację z chińską potęga nie jest dążenie innych państw do samowystarczalności, a wspólne budowanie gospodarczej przeciwwagi dla Pekinu.

- Fabryki w Ameryce, Niemczech, Japonii czy Korei Południowej razem dodają więcej wartości niż te w Chinach. Jak pokazała pandemia, zróżnicowane łańcuchy dostaw są o wiele bardziej odporne niż krajowe. Niestety, rządy dzisiaj zmierzają w dokładnie przeciwnym kierunku - wskazuje "The Economist".

- Produkcyjne złudzenie wciąga kraje w ochronę krajowego przemysłu i konkurowanie o miejsca pracy, których już nie ma. To tylko obniży płace, pogorszy produktywność i stępi bodźce do innowacji, podczas gdy Chiny pozostaną bezkonkurencyjne pod względem potęgi przemysłowej. Mania produkcji nie jest błędna. Ona jest samodestrukcyjna - konkluduje tygodnik.

Idź do oryginalnego materiału