Najnowsze dane pokazujące obraz ludności Polski w przekroju terytorialnym - a więc przedstawiające sytuację w miastach, województwach, powiatach czy gminach - brzmią szczególnie niepokojąco dla ośrodków miejskich, które jeszcze kilkanaście lat temu przyciągały nowych mieszkańców poszukujących możliwości rozwoju i dobrze płatnej pracy. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny, aż w 61 spośród 66 miast na prawach powiatu liczba ludności na dzień 1 stycznia 2025 r. była mniejsza w porównaniu ze stanem 1 stycznia 2024 r. Największy spadek - w ujęciu liczbowym - nastąpił w Łodzi, gdzie ubyło 6322 osoby. "Znaczący spadek" - czytamy w opracowaniu GUS - odnotowały też Bydgoszcz (minus 2391 osób) i Szczecin (minus 2360 osób). Reklama
Co jest największym problemem tych miast? Nie jest to z pewnością kwestia zdegradowanego statusu - po reformie administracyjnej 1999 roku Łódź, Szczecin i Bydgoszcz zachowały funkcję stolic wojewódzkich. Łódź i Szczecin pełnią te funkcje "samodzielnie" dla swoich województw - czyli łódzkiego i zachodniopomorskiego. W przypadku Bydgoszczy wygląda to nieco inaczej - w mieście nad Brdą ustanowiono siedzibę wojewody kujawsko-pomorskiego, zaś w nieodległym Toruniu ulokowano siedzibę sejmiku województwa, marszałka i zarządu województwa, a także organów administracji samorządowej.
Bez względu jednak na te różnice, ani Łódź, ani Szczecin, ani Bydgoszcz nie doświadczyły tego, co np. Częstochowa, która przestała być stolicą województwa po reformie 1999 r. i dziś jest największym miastem niewojewódzkim w kraju. Dla Częstochowy ta zmiana była jednym z głównych katalizatorów przyspieszenia odpływu ludności (obok upadku przemysłu lekkiego, tj. włókienniczego i dziewiarskiego, a także problemów tamtejszego przemysłu ciężkiego). We wspomnianym najnowszym opracowaniu GUS Częstochowa jest zresztą tuż za "podium" miast na prawach powiatu z największymi odpływami ludności: w okresie od 2 stycznia 2024 do 1 stycznia 2025 ubyło tam 2354 osoby.
Łódź, Szczecin i Bydgoszcz na czele listy - ale bez powodów do dumy
Łódź, Szczecin i Bydgoszcz wciąż są wojewódzkimi stolicami i teoretycznie powinny przyciągać do siebie mieszkańców okolicznych miejscowości. Dane GUS pokazują jednak coś innego. Czy w diagnozowaniu problemów tych trzech miast można doszukać się jakiegokolwiek wspólnego mianownika?
- Problemy depopulacyjne mogą być różne w zależności od miasta. Częściowo mogą wynikać ze słabości statystyk publicznych - dane oparte na meldunku nie uwzględniają mobilizacji przestrzennej i nie rozróżniają sytuacji, w których ludzie osiedlają się pod miastem (choć formalnie zameldowani są w mieście i np. wynajmują mieszkania), by następnie dojeżdżać do niego do pracy, od sytuacji, w której opuszczają to miasto na dobre - mówi Interii prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, dr hab. Marek Nowak z Wydziału Socjologii UAM. - Diagnozy dokonywane w oparciu o niedoskonałe statystyki są zawsze kłopotliwe.
Zastrzeżenia co do metodologii badawczej, która znajduje swoje odbicie w statystykach, ma również prof. dr hab. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN oraz Komitetu Nauk Demograficznych PAN.
- Oficjalne statystyki to jedno - komentuje dane GUS ekspert. - W przypadku Łodzi od dawna było wiadomo, iż w mieście tym zgony znacznie przeważają nad urodzeniami. Natomiast to, iż liczba ludności w jakimś mieście spada, to także odzwierciedlenie rejestrów administracyjnych, które nie zawsze są zgodne z rzeczywistością. Widać to bardzo dobrze w tzw. gminach podmiejskich, w tym obwarzankowych, gdzie zamieszkują osoby niezameldowane, np. osoby dojeżdżające na co dzień do pracy do większego miasta, które wcześniej mieszkały w tym mieście i przeniosły się poza jego granice, ale z meldunkiem pozostały w starym miejscu.
- Najgorzej jest w kwestii migracji, które są w pewnej części niedoszacowane - zauważa prof. Śleszyński. - Mamy ustawę o ewidencji ludności i tak zwany obowiązek meldunkowy, jednak nie zawsze zostaje on wypełniony. Przykładowo - ludzie przyjeżdżają do Warszawy, zasilają tamtejszy rynek pracy, konsumują dobra i usługi w tym mieście, ale się nie meldują. Tutaj warto zwrócić uwagę, iż na przykład pomiary telemetryczne z telefonii komórkowej są rozbieżne z oficjalnymi statystykami - w przypadku Warszawy dane te pokazują np. liczbę ludności o 200-300 tys. osób wyższą niż oficjalne rejestry. W przypadku Łodzi też można przypuszczać (i jest też trochę badań, które to potwierdzają), iż liczba ludności może być większa niż podawana w statystykach, aczkolwiek na pewno ta liczba spada w dłuższym okresie czasu, tj. po roku 1990. Z kolei co do Szczecina czy Bydgoszczy tych spadków nie byłbym aż tak pewny. Wszystko zależy, jaką ludność liczymy, w tym na przykład czy uwzględniamy obywateli Ukrainy czy imigrantów zarobkowych.
- Pamiętajmy też o tym, iż istnieją różne definicje ludności. GUS najczęściej podaje dane według tzw. definicji krajowej, która jest najmniej dokładna, ale najlepiej się rejestruje - podkreśla nasz rozmówca.
Prof. Śleszyński zwraca również uwagę na megatrend, czyli spadek ludności Polski ogółem. Postępuje on już od dłuższego czasu. "Rok 2025 (stan na 1 stycznia) jest kolejnym począwszy od 2019 r., kiedy liczba ludności w Polsce odnotowuje spadek (minus 147 421 osób)" - informuje GUS.
Wyludnia się Polska, wyludniają się miasta
- Wiemy, iż Polska się wyludnia. Skala tego wyludnienia na pewno jest większa niż się podaje; 1,5 mln Polaków żyje przecież poza granicami kraju, a jest przez cały czas w statystykach i wlicza się do różnych wskaźników, na przykład dzietności, PKB per capita, które są przez to zaniżone. Wyludniają się w zasadzie wszystkie kategorie ośrodków miejskich - i te małe, i te średnie, i te duże. Problem ten dotyka około 80 proc. wszystkich miast w Polsce. Niewykluczone, iż ten odsetek jest choćby trochę większy, bo te dane są na podstawie wspomnianej definicji krajowej, która nie uwzględnia większości praktycznie stałych emigracji zagranicznych - mówi ekspert PAN.
Jak podaje GUS w opracowaniu "Powierzchnia i ludność w przekroju terytorialnym w 2025 r.", na poziomie województw ubytek ludności wystąpił w każdym z nich, co więcej - był to ubytek większy niż roku poprzednim. W przypadku powiatów, spadki dotyczyły niespełna 89 proc. tego rodzaju jednostek samorządu terytorialnego, a wśród miast na prawach powiatu - ponad 92 proc. W przypadku gmin było nieco lepiej - odsetek jednostek ze spadkami ludności ukształtował się na poziomie 78,8 proc.
- jeżeli chodzi już o nasze "podwórko", to mamy do czynienia ze zmianą cywilizacyjno-kulturową w rozwoju demograficznym Polski. Chodzi tu o niską dzietność, wynikającą ze zmian postaw społecznych i obyczajowych, to jest coraz późniejszego i rzadszego małżeństwa, odkładania założenia rodziny i rodzenia w coraz starszym wieku oraz coraz mniejszej liczby dzieci w rodzinie. W ten sposób zasób ludzi, którzy urodzili się w tzw. zlewni migracyjnej i którzy potencjalnie mogliby być wchłonięci przez większy ośrodek, zmniejsza się. Proces ten - który zachodził już wcześniej na wschodzie kraju, w Sudetach, ale też w tzw. peryferiach wewnętrznych (jak Pomorze Środkowe, tereny nad Pilicą czy Ponidzie) - teraz zaczął przyspieszać i grozi nam trwała depopulacja większości regionów kraju, nie tylko tych peryferyjnych - tłumaczy prof. Śleszyński.
Oznacza to, iż większe ośrodki w danym regionie zostały pozbawione "dopływu" ludności z mniejszych miejscowości położonych w ich sąsiedztwie. Obrazowo mówiąc, jeżeli w Zgierzu czy Aleksandrowie Łódzkim rodzi się mniej dzieci, to siłą rzeczy zmniejszeniu ulega "zasób" ludzki, z którego może czerpać Łódź.
- Łódź jest klasycznym przykładem dużego miasta, które się wyludnia. Być może jest to choćby największy ośrodek miejski w Europie Środkowej i Zachodniej, który doświadcza tego problemu w takiej skali. U jego źródeł leży transformacja społeczno-gospodarcza po 1990 r. i upadek monokultury przemysłowej - głównie przemysłu lekkiego, w tym włókiennictwa. Podobne procesy zachodzą też w konurbacji katowickiej, zwłaszcza od dłuższego czasu w jej zagłębiowskiej części - mówi prof. Śleszyński.
- Wzrost miast, pomijając zmiany terytorialne, to cztery składowe: zgony, urodzenia, napływ i odpływ ludności. Dopóki na wsi w Polsce była stosunkowo wysoka dzietność, to jej nadwyżki mogły być wchłaniane przez miasto - tym bardziej, jeżeli dodatkowo miasto to oferowało atrakcyjne miejsca pracy i z reguły lepszą jakość życia - tłumaczy ekspert PAN. - Z tym jednak jest problem, bo w Polsce mamy od dawna model polaryzacyjny - rośnie metropolitalna tzw. wielka piątka (Warszawa, Kraków, Poznań, Trójmiasto i Wrocław), a pozostałe regiony odstają. To właśnie metropolie "wielkiej piątki" konkurują dziś głównie o nadwyżki ludności i drenują pracowników, zwłaszcza tych najlepiej wykształconych i przedsiębiorczych. Dla rozwoju miasta ważne jest też to, czy zlokalizowane są tam siedziby największych spółek. jeżeli jest ich wystraczająco dużo, to zaczynają działać efekty mnożnikowe, związane z zapotrzebowaniem na różnorodne usługi, w tym szczególnie ważne usługi wyższego rzędu, takie jak obsługa prawna, marketingowa, finansowa i tak dalej. To są kolejne wysokopłatne miejsca pracy, przyciągające młodych ludzi. Do tego płacony przez firmy CIT jest wnoszony do miasta i przyczynia się do jego rozwoju.
Łódź, Bydgoszcz i Szczecin. Problemy miast poza "wielką piątką"
Łódź, Bydgoszcz i Szczecin z przywilejów charakterystycznych dla wspomnianej "wielkiej piątki" nie korzystają. Prof. Marek Nowak z UAM zwraca uwagę, iż każde z tych trzech miast na prawach powiatu trzeba by analizować osobno, by zrozumieć naturę i przyczyny zachodzących tam procesów demograficznych i społecznych.
- Bydgoszcz nie najgorzej radzi sobie w warunkach kapitalistycznych, zachowała przemysł (w wielu przypadkach innowacyjny), jest też silnym akademickim ośrodkiem, a dodatkowo przykładem bardzo udanej rewitalizacji związanej z powstaniem Wyspy Młyńskiej i obecnością turystyki - mówi prof. Nowak.
- Sytuacja Łodzi jest znacznie gorsza, przemysł lekki przestał być potrzebny i to widać w całej Europie. To właśnie w Łodzi najlepiej widać uwarunkowania związane z upadkiem przemysłu i depopulacją. Tam spadek ludności jest systematyczny i dane GUS nie zaskakują. Łódź ma gigantyczne strukturalne problemy; to widać, kiedy odwiedza się to miasto - z drugiej jednak strony też jest przykładem udanej polityki rewitalizacyjnej i ma na tym polu sukcesy - dodaje.
- W przypadku Szczecina istotną rolę odgrywają z kolei trendy suburbanizacyjne; ważna jest też lokalizacja przy granicy i to, iż mieszkańcy często przenoszą się stamtąd do Niemiec, np. ze względu na lepszą infrastrukturę mieszkaniową. Szczecin jakiegoś większego kryzysu - według mnie - nie przechodzi - stwierdza prof. Nowak.
- Bydgoszcz rosła w latach 90. i na początku lat dwutysięcznych. Szczecin wciąż korzysta jako stolica regionu i województwa, ale problem stanowi tam upadający przemysł stoczniowy i peryferyjne położenie - dodaje prof. Śleszyński. - Silnie kurczy się naturalna zlewnia migracyjna, tj. Pomorze Zachodnie i Środkowe, północna część Wielkopolski i woj. lubuskiego. Zresztą po drugiej stronie granicy obserwujemy podobny trend - wschodnie Niemcy też się wyludniają, np. sąsiadująca z województwem zachodniopomorskim Meklemburgia-Pomorze Przednie to jeden z najszybciej tracących ludność regionów naszego zachodniego sąsiada.
Prof. Nowak w swoich rozważaniach o Łodzi, Szczecinie i Bydgoszczy wskazuje, iż "kluczem do zrozumienia tych trzech miast są kwestie ekonomiczne, ich wizerunek i atrakcyjność z punktu widzenia zamieszkania". - Warto też wspomnieć o kwestii komunikacji. W literaturze mocno podkreśla się znaczenie powiązań miasta z innymi środkami i możliwość podróżowania między nimi, dojazdów do pracy itp. Dla mnie osobiście fascynująca była idea sprzed lat budowania bliskich relacji między Łodzią a Warszawą jako element wzmacniania potencjału stolicy. Faktycznie był czas, kiedy miasta te były porównywalne (to lata 80. i wczesne 90.), kiedy Łódź miała niecały milion mieszkańców i Warszawa też dopiero dobijała do tego miliona, ale w tej chwili liczba mieszkańców Łodzi jest już porównywalna z Wrocławiem i zbliża się w kierunku Poznania. Dzisiaj Warszawa jest już metropolią z punktu widzenia europejskiego i odskoczyła od Łodzi.
Zarazem jednak wykładowca UAM zwraca uwagę na pewną specyfikę modelu urbanizacyjnego Polski. Jego bliższa analiza wskazuje, iż chociaż Warszawa zostawiła inne miasta w tyle pod względem rozwoju, lokalne ośrodki wciąż spełniają ważne funkcje dla swoich społeczności.
Warszawa i długo nic? To nie do końca prawda
- Jako szerszy kontekst należy podkreślić policentryczność Polski pod względem administracyjnym - mamy bardzo rozbudowaną siatkę miast, są to miasta stare. Ma to związek ze specyfiką polskiego osadnictwa. Uwarunkowania te sprawiają, iż choćby miasta średnie, dawne miasta wojewódzkie, mają charakter centrów regionalnych i to mocno wpływa na rolę, jaką pełnią - mówi prof. Nowak.
- Generalnie w Polsce mamy do czynienia z fenomenem z perspektywy europejskiej. Miast posiadających potencjał kulturowy jest u nas znacznie więcej. Jeszcze jakiś czas temu myśleliśmy w kategoriach "Warszawa i długo, długo nic" - tymczasem okazuje się, iż Polska to i Warszawa, i wiele centrów mających potencjał, by stać się regionalnymi metropoliami, aspirującymi do tego statusu ze względu na dynamikę wzrostu i poziom życia, jaki oferują swoim mieszkańcom - dodaje.
Nie oznacza to jednak, iż tym mniejszym miastom nie przydałoby się wsparcie w podnoszeniu ich statusu i znaczenia. Jak zwykle przy okazji tej tematyki pojawia się pytanie, czy ciężar tych działań powinien dźwigać lokalny samorząd czy władza na szczeblu centralnym.
- Odpowiedź na bolączki miast jest zawsze ta sama: po pierwsze, Polska powinna mieć politykę przestrzenną i regionalną, koncentrującą się na sprzyjaniu lokalizacji inwestycji: produkcji i usług o wysokiej wartości dodanej oraz powstawaniu w związku z tym wysokopłatnych miejsc pracy - uważa prof. Śleszyński z PAN. - Mieszczą się w tym inwestycje w tzw. sektor R&D, czyli badań i rozwoju. Po drugie i nie mniej ważne, a ściśle powiązane z pierwszym czynnikiem, jest promowanie takiej własności i kapitału, który zyski będzie inwestował na miejscu, a nie konsumował je gdzie indziej - na przykład inwestował w nowe technologie i produkty, a nie sprowadzał licencje i kupował patenty za granicą, a choćby płacił firmom-matkom w krajach macierzystych za korzystanie z logo, bo są i takie przypadki.
- Jako kraj powinniśmy powalczyć z tym, iż pieniądze z korporacji międzynarodowych są zbyt mało w Polsce reinwestowane - stwierdza. - W latach dziewięćdziesiątych napływ kapitału zagranicznego był konieczny, bo w kraju brakowało środków, potrzebnych dla transformującej się gospodarki. Szczególnie ważne było też utrzymanie bądź powstanie nowych miejsc pracy i ograniczanie bezrobocia. Doprowadziło to jednak do uzależnienia ekonomicznego i różnego innego. Ale w tej chwili jesteśmy krajem stosunkowo bogatym a także mającym własne ambicje i nie możemy już opierać się na modelu taniej siły roboczej i montowni dla innych, ale tworzyć własną wysoką wartość dodaną w każdej dziedzinie - przemyśle, rolnictwie, usługach. Potrzebne jest zatrzymanie drenażu zysków, a niekiedy wręcz repolonizacja gospodarki. Dopiero wówczas nastąpi np. sprzężenie nauki i technologii z przemysłem. Zagraniczne firmy nie są zainteresowane polskimi wynalazkami (i realnym wsparciem polskiego sektora nauki), bo mają własne. Jest to oczywiście szerszy problem, związany też z importem i eksportem w różnych układach kontynentalnych i globalnych.
Prof. Nowak potwierdza, iż w Polsce "mamy pewne problemy z regionalną polityką przestrzenną. - Poza tzw. wielką piątką (do której dodałbym konurbację śląską) mamy miasta i obszary peryferyjne, które mają inny potencjał rozwojowy. Za czasów PiS próbowano wprawdzie dofinansować te peryferia i przez pewien czas jakość życia rosła również w centrach regionalnych. Później nastąpiła jednak zmiana specyfiki inwestycji zagranicznych. Kiedy problemy ma np. przemysł części samochodowych, to wśród miast, w których ta branża się lokowała, najbardziej cierpią właśnie miasta peryferyjne.
Nie wszystko przy tym zależy od miejscowych decydentów, dodaje. - W autonomii samorządu zawarta jest wiara w to, iż to lokalne władze w dużej mierze decydują o sukcesie miasta. To jednak nie do końca tak wygląda - sfera ekonomiczna na tyle się zautonomizowała, iż kwestia zarządzania jest tylko jedną ze składowych równania.
Miasto jako marka. "To świetnie udało się Wrocławiowi"
Prof. Nowak uważa jednocześnie, iż pod pewnymi względami miasta mogą kształtować to, jak są odbierane przez ludzi - zarówno turystów, jak i przedsiębiorców czy potencjalnych przyszłych mieszkańców, którzy mogą chcieć związać z danym ośrodkiem swoje życie rodzinne i zawodowe. - Bardzo ważne są też uwarunkowania związane z brandem miasta. Stworzenie swojej marki świetnie udało się Wrocławiowi, który po wielkiej powodzi z 1997 r. wymyślił siebie niejako na nowo i z miasta bardziej peryferyjnego stał się ośrodkiem z gigantycznym potencjałem, porównywalnym z Krakowem. Warto też zwrócić uwagę na takie czynniki, jak witalność społeczności, ulokowanie przestrzenne czy wreszcie to, jak dane miasto jest postrzegane. Często jest tak, iż decyzje o tym, czy wyjechać, czy zostać w danym mieście, są podejmowane nie tylko w oparciu o uwarunkowania kulturowe, ekonomiczne i społeczne, ale też na podstawie tego, jaki wizerunek ma dane miasto.
- Czasami bywa też tak, iż miasto na poziomie lokalnej polityki nie musi wiele zmieniać, by zmieniło się jego postrzeganie, bo zmieniają się uwarunkowania międzynarodowe - przykładem Rzeszów, którego znaczenie wzrosło z chwilą wybuchu wojny w Ukrainie. Na ścianie wschodniej duży sukces w ostatnich latach odniósł też Białystok - dodaje ekspert UAM.
Prof. Przemysław Śleszyński z PAN zwraca też uwagę na kwestie organizacyjne. - Pod względem administracyjno-terytorialnym, jeżeli cały układ jest sensownie pomyślany, to stanowi on najlepszą funkcję miastotwórczą i prorozwojową, gdyż dopasowuje naturalną hierarchię ośrodków, wynikającą z ich potencjału ludnościowego, kapitałowego, infrastrukturalnego i innych do optymalnych zasięgów oddziaływania, w tym rynków pracy i usług. W przeciwnym razie zaczynają się ujemne czy negatywne sprzężenia zwrotne. Z mniejszego ośrodka przez większe miasta wysysane są różne zasoby i działalności, różne kapitały ludzkie, finansowe, kreatywne.
Łódź, Bydgoszcz i Szczecin, choć borykają się ze swoimi problemami, mają jednak wciąż pewne atuty i przewagi. Większy problem prof. Śleszyński dostrzega gdzie indziej.
- W Polsce należałoby przede wszystkim znaleźć pomysł na mniejsze dawne miasta wojewódzkie, takie jak Tarnów, Wałbrzych, Włocławek czy Łomża, które są niedowartościowane administracyjnie, choć faktycznie pełnią funkcje subregionalne. One najbardziej straciły na reformie administracyjno-terytorialnej 1999 roku.
Katarzyna Dybińska