Włochy sparaliżował wczoraj ogólnokrajowy strajk generalny zorganizowany przez oddolne związki zawodowe przeciwko – jak określili organizatorzy – „ludobójstwu w Palestynie” oraz dostawom włoskiej broni dla Izraela.
Mobilizacja, obejmująca zarówno sektor publiczny, jak i prywatny, była również wymierzona w rosnące wydatki wojskowe, politykę gospodarczą związaną z wojną oraz złe warunki pracy.
Najbardziej dotknięty został transport: poważne zakłócenia objęły lokalne autobusy, metro i kolej, a główne porty i linie kolejowe były blokowane. Demonstracje odbyły się w co najmniej 65 miastach, gromadząc studentów, nauczycieli, pracowników ochrony zdrowia i portowców.
W Mediolanie protesty wokół dworca głównego przerodziły się w starcia z policją, która użyła gazu łzawiącego. W Bolonii demonstranci przez kilka godzin blokowali autostradę, a w Rzymie marsz dotarł do miejskiej obwodnicy.
Kierownictwa związków twierdziły, iż w strajku wzięło udział choćby pół miliona osób, co doprowadziło do paraliżu 90 proc. transportu miejskiego i połowy połączeń kolejowych.
– jeżeli flotylla zostanie zablokowana, jesteśmy gotowi znowu wszystko zatrzymać – powiedział Francesco Staccioli z związku USB.
Przewodniczący Senatu Ignazio La Russa, czołowa postać partii Bracia Włosi premier Giorgii Meloni, ostro skrytykował protesty, określając je mianem „miejskiej wojny partyzanckiej”.
Stwierdził, iż policję, obywateli i pracowników „wzięto na wiele godzin jako zakładników przez okupację autostrad i dworców kolejowych” oraz przez „niedopuszczalną przemoc setek przestępców, którzy nazywają siebie pacyfistami”.
Protesty zbiegły się w czasie z powrotem dyskusji na temat uznania państwa palestyńskiego. Podczas gdy Francja zmierza w tym kierunku, Włochy na razie wykluczają taki krok. Minister spraw zagranicznych Antonio Tajani argumentował w zeszłym tygodniu, iż Włochy „nie mogą uznać państwa, które nie uznaje Izraela ani samo nie jest uznawane przez Izrael”.