YouTube chce na nas zarabiać w imię "wolności wypowiedzi". W praktyce to głównie "wolność monetyzacji"

11 godzin temu
Zdjęcie: | Foto: Red Light Artstudio / Shutterstock


YouTube przestawia zwrotnicę, którą przez ostatnie lata ustawiał w stronę coraz ostrzejszych ograniczeń. Teraz przesuwa ją na tor "wolności wypowiedzi", choć bardziej adekwatnym hasłem byłaby "maksymalizacja przychodów". Z wewnętrznych materiałów szkoleniowych, do których dotarł The New York Times, wynika, iż moderatorzy mają zostawiać na platformie nagrania, w których choćby połowa treści łamie regulamin, o ile materiał można rozciągnąć do pojęcia "interes publiczny". Lista tematów objętych nowym przywilejem obejmuje wszystko, co polaryzuje i przyciąga widownię: wybory, rasę, gender, aborcję, migrację czy spiski wokół szczepionek.
Idź do oryginalnego materiału