Ludwik Sobolewski: Drill, baby, drill

9 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


Brunei, a oficjalnie: Brunei Darussalam. To kraj konieczny dla podróżników-sportowców, którzy postanowili odwiedzić wszystkie kraje świata. Konieczny, bo istnieje. To kraj na krótki pobyt dla zwykłych turystów, choć tacy nigdy tu nie trafią. To kraj nie do ominięcia, jeżeli eksploruje się Azję Południowo-Wschodnią. I wreszcie to państwo, które dla ekonomisty lub badaczy ustrojów politycznych może być choćby fascynujące.


Dzięki internetowi można być jednocześnie w wielu miejscach. Fizycznie więc chodziłem, a raczej głównie jeździłem autem po Brunei, a zarazem pisałem z kolegami z Klubu Globtroterów. Mamy taki klub, jeden z najmniejszych na świecie. Liczy bowiem czterech członków. Ale muszkieterów, tych najsłynniejszych, też było czterech (a początkowo choćby trzech).


Brunei. Kraj, w którym bogactwo bierze się z ropy i gazu


Maciej Stańczuk, jeden z klubowiczów, bywał w sułtanacie Brunei na początku poprzedniej dekady. Prowadzi bloga "Podróżujący ekonomista" i tam można znaleźć obszerną analizę systemu politycznego i gospodarczego Brunei. Maciek opisał także smakowite (a zarazem bulwersujące) historyjki z życia sułtana. Cóż, kto bogatemu, a także władcy absolutnemu, zabroni. Reklama


Bogactwo bierze się z ropy i gazu, odkrytych w latach dwudziestych ubiegłego wieku, gdy Brunei było jeszcze brytyjskim protektoratem. Niepodległość uzyskało późno, bo dopiero w 1984 r. Kopaliny odegrały decydującą rolę w odrzuceniu przez sułtana sugestii, by przyłączyć swój sułtanat do Malezji. Wiedział, iż z ropy da się wyżywić rząd (sułtan zgodnie z konstytucją państwa jest jednocześnie głową państwa i premierem). I nie tylko rząd.
Skończyło się tym, iż w Brunei dochód narodowy na mieszkańca to czołówka światowa (koniec pierwszej dziesiątki). To taki Katar Azji Południowo-Wschodniej.
Ale wygląda inaczej niż Katar. Przyznam, iż sam miałem inne obrazy w głowie, niż to co zobaczyłem na miejscu. "Na oko" to nie jest Katar. Ani Zurych. Ani Dubaj. Owszem, jest trochę inaczej niż w Indonezji czy Malezji. Mniej rzucają się w oczy nierówności społeczne, ale nowoczesności jest więcej na indonezyjskiej Jawie czy w Malezji kontynentalnej (tej leżącej na półwyspie Malajskim). Kraje południowego wschodu Azji bardzo przyspieszyły w ostatnich latach proces modernizacji, osiągając na tym polu imponujące rezultaty. Brunei wyraźnie odstaje od czołówki.


Sułtanat bogaty, ale nie nowoczesny


Teoretycznie sułtan mógłby uczynić z państewka bonanzę dla wszystkich. Ale tak do końca to nie chce. Przypuszczam, iż nie dlatego, iż nie chce mu się, ale dlatego iż taki obrał kierunek polityczny, zdeterminowany konserwatywnym islamem. W związku z tym subsydiuje ochronę zdrowia i edukację, trochę za zasadzie jałmużny. Ale kiedy pojeździ się po Brunei poza stolicą, zobaczy się normalnie, a często niezbyt zamożnie wyglądających i zamieszkałych ludzi (żeby nie powiedzieć, iż biednie lub bardzo biednie), Na autostradzie, wprawdzie oświetlonej, też nie śmigają żadne supersamochody. Dosłownie, żadne. W ogóle nic przyciągającego wzrok nie śmiga. Czasem za to auta jadą znacznie szybciej niż dozwolone 100 km/h. Widocznie prawo szariatu, wprowadzone niedawno wbrew krytyce tak zwanej światowej opinii, nie rozciąga się na ruch drogowy. Albo i rozciąga się, ale może ten szariat nie jest taki straszny, jak go malują.


Jest zatem jakieś umiarkowanie w tym Brunei. choćby sułtan nie jest tak w istocie rzeczy jedynowładcą. Zajechałem na zachód państwa, pod granice z Malezją, gdzie znajdują się główne biura drugiego władcy. To Brunei Shell Petroleum, spółka sułtana i Royal Dutch/Shell Petroleum. To dopiero przykład ciągłości dyskretnego układu. Szaleją burze polityczne, wojny gorące i zimne, świat co paręnaście lat nie jest już taki sam jak wcześniej, a Shell do spółki z sułtanem wydobywają sobie ropę i gaz od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a choćby wcześniej, tylko iż pod inną nazwą. Po cichutku, skutecznie. Sułtan nie ma ludzi z kompetencjami i nigdy nie zamierzał tworzyć brunejskiego przemysłu naftowego czy gazowego. Wolał, by zrobili to za niego spece w tych fachu. Rzadki przykład symbiozy polityczno-gospodarczej, gdzie nikt nikim nie jest znużony, nikogo nie wyrzuca ani nie obkłada cłami czy podatkami; przeciwnie, wszyscy są zadowoleni. Społeczność ekspatów pracujących dla BSP również, sądząc po ich reprezentantach, których spotkałem w klubie dla ekspatów. Jest w klubie restauracja, korty, basen, plaża, miejsce zabaw dla dzieci. Wprawdzie wszystko to trochę świetlicowe, pachnie polskimi latami dziewięćdziesiątymi, ale jest. BSP dba o swoich ludzi.
I jakoś to funkcjonuje, w ciszy i spokoju społecznym oraz admiracji dla sułtana (jego pełne imię wraz z całą tytulaturą zajmuje dwie linijki tekstu w gazetowym artykule).
Maciek Stańczuk mówi tak: "Bezrobocie praktycznie nie istnieje (państwo jest głównym pracodawcą kraju), a inflacja jest w granicach zera. Zobaczmy zatem jak wyglądają finanse publiczne kraju. I tu mamy niespodziankę, to chyba najzdrowsza strukturalnie gospodarka na świecie. Deficyt finansów publicznych w stosunku do PKB przez wiele lat wynosił 0 proc., od 2003 r. wykazywał deficyt w wysokości 1 proc., po czym od 2014 r. utrzymuje się na poziomie 3 proc. PKB!".


Ale powiem Państwu rzecz taką: przybyłem do Brunei z wysp Indonezji pełnych radosnych - to nie wytarte określenie, naprawdę "radosnych" - ludzi. A mieszkańcy Brunei (oprócz pogodnych ekspatów) są przeważnie zasępieni, ponurzy, małomówni. Zastanawiałem się, czy nie ulegam uprzedzeniu po tych uśmiechniętych wyspach. Ale nie. I jeszcze na dokładkę Maciek pisze: "Zastanawiający jest problem powszechności chorób psychicznych oraz wysokich stop samobójstw, co chyba jest czymś ostatnim, czego można by się spodziewać. Aż 7 tys. Brunejczyków (1,5 proc. wszystkich mieszkańców) leczy się na takie choroby, jak depresja, lękliwość czy izolację społeczną. Wśród nich aż 4 tys. cierpi na schizofrenię, halucynacje i nie jest w stanie logicznie myśleć i samodzielnie funkcjonować. Te dane w 2020 r. podał do publicznej wiadomości minister zdrowia rządu Brunei. Ponadto stopa samobójstw w latach 2016-2020 podwoiła się. Wyjaśnienie tego fenomenu leży najprawdopodobniej w polityce subsydiowania przez rząd wielu dziedzin życia, co prowadzi do konkluzji, iż ludzie nie muszą się o nic sami troszczyć".
Nie jestem przekonany do trafności objaśnienia tego smutnego fenomenu, ale fakty są takie, jakie są.


Ekologiczne oblicze petro-państwa


Wyjeżdżam z Brunei z przeświadczeniem, iż jeżeli mam za coś lubić to sułtańskie państwo, to za dwie rzeczy.
Otóż ten kraj, a bardziej kraik (to zaledwie około 5 700 km kwadratowych, mniej więcej tyle co indonezyjska Bali) ma wspaniale zachowaną dżunglę. Podobno sułtan dofinansowuje jej utrzymywanie. Najlepsze w tej ochronie jest niedopuszczanie do karczowania dżungli i zamienianie jej połaci w plantacje palm olejowych. W ten sposób zdewastowano ogromne obszary legendarnych niegdyś lasów deszczowych w malezyjskim i indonezyjskim Borneo. Palmy olejowe to prawdziwa zakała ludzkości (przez samych ludzi kultywowana), porównywalna ze śmieciami.
Podróżowanie po świecie i praca w finansach pozbawiły mnie idealizmu, stąd zakładam, iż sułtan niekoniecznie musi być miłośnikiem przyrody, by tak dbać o dżunglę. On po prostu nie musi zarabiać na palmie olejowej, bo ma dość pieniędzy. Dość choćby według swoich standardów.


Druga rzecz, za którą poniekąd lubię Brunei, to fakt iż jako pierwsze państwo w Azji wprowadziło ono zakaz "shark finning". Ten obrzydliwy i okrutny proceder polega na pozbawianiu złowionego rekina płetw i wyrzucaniu go, żywego, do oceanu, tak aby nie zajmował miejsca na pokładzie łodzi czy kutra. Cenione jest bowiem tylko mięso z płetw. Rekin pozbawiony możliwości pływania idzie na dno, gdzie zżerają go, bezbronnego, inne ryby, chyba iż wcześniej się udusi, bo w braku ruchu nie działa u niego funkcja pozyskiwania tlenu z wody. Rocznie ginie, zabitych w ten bestialski sposób, między 70 milionów a 100 milionów rekinów. ROCZNIE. Czy ktoś z Państwa ma jeszcze ochotę na pyszną zupę z płetwy rekina? Ciekawe, czy są w Polsce restauracje, które to serwują. Notabene w Unii Europejskiej shark finning jest zakazany, z tym iż proces legislacyjny który do tego doprowadził, to była epopeja sama w sobie.
I znowu, w swym sceptycyzmie nie przypuszczam, iż sułtan kierował się wyższymi wartościami zakazując tego okrucieństwa. Jego znaczenie ekonomiczne byłoby dla Brunei żadne i taka jest chyba mniej wzniosła prawda. A zawsze można uchodzić za prymusa na forum ONZ. Brunei jest członkiem i tej organizacji, i WHO, i choćby Commonwealthu. To ostatnie jest dziwne, bo przecież król angielski nie jest formalnie ani w jakimkolwiek innym sensie głową państwa Brunei. Ale ten typ tak ma. Znaczy sułtan. Przynależność do wielu klubów sprawia, iż przynajmniej od czasu do czasu może użyć floty swoich odrzutowców.
Jakikolwiek by tu nie był podtekst - cyniczny, humanitarny czy ekonomiczny - to koniec końców ropa naftowa może dobrze wpływać na środowisko naturalne. I nie mam tu na myśli bull-shitu ESG, pod egidą którego nagradza się firmy za to, iż dewastując robią to w miarę dyskretnie. Mam na myśli wpływ bezpośredni, kiedy to pieniądze z ropy zmniejszają eksploatację zasobów naturalnych, a tym samym oszczędzają przyrodę. A zatem nie tylko cysorz ma w Brunei klawe życie. Rośliny i zwierzęta również.
Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału